Świadectwa dla zboru I

Rozdział 11 — Małżeństwo i późniejsze prace

30 sierpnia 1846 roku zawarłam związek małżeński ze starszym Jamesem White. Starszy White posiadał duże doświadczenie w ruchu adwentowym a jego prace nad głoszeniem prawdy cieszyły się Bożym błogosławieństwem. Nasze serca połączyły się w wielkiej pracy, razem podróżowaliśmy i mozoliliśmy się dla zbawienia dusz. S1 75.1

Zaczęliśmy naszą pracę bez grosza z kilkoma zaledwie przyjaciółmi i z nadszarpniętym zdrowiem. Mój mąż odziedziczył silną budowę ale zdrowie miał poważnie zniszczone intensywną nauką w szkole i wykładami. Ja, jak już pisałam, miałam słabe zdrowie już od dziecka. W takich warunkach, bez środków, z kilkoma osobami sympatyzującymi z nami i naszymi poglądami, bez ulotek i wydawnictwa, bez książek rozpoczęliśmy naszą pracę. W tym czasie nie mieliśmy żadnych domów modlitwy a nie przyszło nam na myśl aby użyć namiotów. Większość naszych spotkań odbywało się w prywatnych domach. Nasze zgromadzenia były małe. Rzadko kiedy przychodził na nasze nabożeństwa ktoś oprócz adwentystów chyba że był to ktoś przyciągnięty ciekawością usłyszenia przemawiającej kobiety. S1 75.2

Na początku mej pracy w publicznym przemawianiu poruszałam się bardzo nieśmiało. Jeżeli miałam zaufanie, otrzymałam je poprzez Ducha Świętego. Jeżeli przemawiałam swobodnie i z mocą, dał mi to Bóg. Spotkania nasze były prowadzone w ten sposób że zazwyczaj oboje braliśmy w nich udział. Mój mąż wygłaszał i uczył zasad wiary, następnie ja wygłaszałam napomnienia torując sobie drogę do uczuć zgromadzonych. W ten sposób mój mąż zasiewał ziarno prawdy, ja zraszałam nasiona a Bóg dawał wzrost. S1 75.3

Jesienią 1846 roku zaczęliśmy przestrzegać biblijnego sabatu, nauczać o nim i bronić go. Pierwszy raz zwróciłam uwagę na sabat kiedy byłam z wizytą w New Bedford, Massachusetts, nieco wcześniej tego samego roku. Tam poznałam starszego Josepha Batesa, który już wcześniej przyjął naukę adwentową i był aktywnym pracownikiem w tej sprawie. Starszy B. zachowywał sabat i wykazywał jego ważność. Nie czułam tej ważności i myślałam, że starszy B. błądzi, kładąc tak duży nacisk na czwarte przykazanie, większy niż na pozostałych dziewięć. Ale Pan dał mi widzenie o niebiańskiej świątyni. W niebie była otwarta świątynia Boża i została mi ukazana arka Boża przykryta ubłagalnią. Dwaj aniołowie, każdy z innej strony arki, stali ze skrzydłami rozpostartymi nad ubłagalnią, z twarzami zwróconymi w jej kierunku. Towarzyszący mi anioł powiedział że reprezentują oni wszystkie niebiańskie istoty patrząc z pełną czci powagą w kierunku świętego prawa napisanego palcem Bożym. Jezus podniósł pokrywę arki i spostrzegłam kamienne tablice, na których zostało zapisane dziesięć przykazań Bożych. Byłam zdumiona kiedy ujrzałam czwarte przykazanie w samym środku dziesięciu nakazów w otaczającej go aureoli światła. Anioł powiedział: “Jest to jedno z dziesięciu przykazań, które określa żyjącego Boga, który stworzył niebo i ziemię i wszystko co się na niej znajduje. Kiedy zostały położone podstawy naszej ziemi, zostały również założone podstawy sabatu”. S1 75.4

Zostało mi ukazane, że gdyby prawdziwy sabat był zawsze przestrzegany, nigdy nie byłoby ani jednego niewiernego czy ateisty. Przestrzeganie sabatu uchroniłoby świat przed bałwochwalstwem. Czwarte przykazanie zostało zdeptane, dlatego my zostaliśmy powołani aby naprawić złamane prawo i bronić zdeptanego sabatu. Człowiek grzechu, który wyniósł się ponad samego Boga i zmienił czasy i prawa, spowodował zmianę sabatu z siódmego na pierwszy dzień tygodnia. Czyniąc to dokonał wyłomu w zakonie Bożym. Tuż przed wielkim dniem Bożym wysłane jest poselstwo aby ostrzec ludzi by powrócili do posłuszeństwa prawom Bożym, które antychryst złamał. Przez naukę i przykład musimy zwrócić uwagę na przykazania Boże, które są łamane i znieważane. Zostało mi ukazane że trzeci anioł głoszący przykazania Boże i wiarę Jezusa przedstawia ludzi, którzy przyjmują to poselstwo i ogłaszają ostrzeżenie dla świata, aby strzec Bożych przykazań jak źrenicy oka, oraz że w odpowiedzi na to ostrzeżenie wielu ludzi przyjmie sabat. S1 76.1

Kiedy zostaliśmy pouczeni odnośnie czwartego przykazania w Maine było około dwudziestu pięciu adwentystów zachowujących sabat ale tak różnili się oni w poglądach na pozostałe punkty zasad wiary i byli tak rozproszeni że ich wpływ był bardzo niewielki. W innych częściach Nowej Anglii było ich mniej więcej tyle samo. Wydawało się to być naszym obowiązkiem aby poprzez częste odwiedziny w domach umacniać ich w Panu i jego prawdzie a ponieważ byli tak rozrzuceni, musieliśmy większość czasu spędzać w drodze. Z powodu braku pieniędzy musieliśmy podróżować najtańszymi środkami lokomocji, wagonami drugiej klasy, na dolnych pokładach parowców. Przy moim słabym stanie zdrowia podróżowanie prywatnymi środkami lokomocji było bardzo wygodne. Jeżdżąc wagonami drugiej klasy byliśmy zazwyczaj spowici kłębami dymu papierosowego z powodu czego często mdlałam. Na dolnych pokładach parowców cierpieliśmy z tego samego powodu pomijając przekleństwa i wulgarne rozmowy pomocników na statku i nieszlachetnej części podróżujących pasażerów. W nocy kładliśmy się do snu na twardej podłodze, na skrzyniach z suchymi towarami lub na workach z ziarnem zbóż z torbami podróżnymi zamiast poduszek, z płaszczami i szalami zamiast przykrycia. Kiedy zimową porą cierpieliśmy z powodu chłodu, spacerowaliśmy po pokładzie, aby się rozgrzać. Kiedy latem byliśmy zmęczeni upałem, szliśmy na górny pokład, aby nacieszyć się chłodnym powietrzem nocy. Było to dla mnie męczące, zwłaszcza wtedy, kiedy podróżowaliśmy z maleńkim dzieckiem na rękach. Ten sposób życia nie był z pewnością wybrany przez nas samych. To Bóg powołał nas w naszym ubóstwie i aby nas doświadczyć prowadził naszą drogę przez ogień cierpienia co okazało się dla nas bardzo pożyteczne a będzie także przykładem dla innych, którzy później dołączą się do nas w naszej pracy. S1 77.1

Nasz Mistrz był człowiekiem cierpienia. Był On obeznany ze smutkiem a ci, którzy cierpią wraz z Nim, wraz z Nim będą także królować. Kiedy Pan objawił się Saulowi w dniu jego nawrócenia, nie miał na celu pokazania mu jakim dobrem będzie się cieszył lecz to jak bardzo będzie cierpiał w Jego imieniu. Cierpienie było częścią życia ludu Bożego od dnia męczeństwa Abla. Patriarchowie cierpieli ponieważ byli wierni Bogu i posłuszni Jego przykazaniom. Wielki Przywódca zboru cierpiał dla nas. Jego pierwsi apostołowie i pierwotny zbór także cierpieli. Cierpiały miliony męczenników. Reformatorzy także cierpieli. Dlaczego więc my, którzy posiadamy błogosławioną nadzieję nieśmiertelności, która będzie wypełniona w czasie bliskiego już przyjścia Chrystusa, wzbraniamy się przed cierpieniami? Gdyby było możliwe osiągnięcie drzewa żywota w raju Bożym bez cierpienia, nie cieszylibyśmy się tak bogatą nagrodą, dla której nic nie wycierpieliśmy. Wzdragaliśmy się przed chwałą. Zdjąłby nas wstyd w obecności tych, którzy odbyli dobrą walkę, przebiegli cierpliwie cały wyścig i otrzymali życie wieczne. Ale nie znajdzie się tam nikt kto jak Mojżesz nie wybierze cierpienia z ludem Bożym. Prorok Jan widział wielką ilość odkupionych i zapytał kim oni byli. Natychmiast rozległa się odpowiedź: “To są ci, którzy wyszli z wielkiego ucisku i omyli i wybielili swoje szaty we krwi Baranka”. S1 78.1

Kiedy zaczęliśmy uczyć prawdy na temat sabatu, nie mieliśmy ściśle zdefiniowanego pojęcia o poselstwie trzeciego anioła z Objawienia 14,9-12. Kiedy wyszliśmy do ludzi, główny nacisk w naszym poselstwie kładliśmy na to, że wielkie poruszenie drugiego adwentu było Bożym ruchem, że pierwsze i drugie poselstwo już nadeszło a trzecie miało dopiero być dane. Zrozumieliśmy że trzecie poselstwo zamykało się słowami: “Tu jest cierpliwość świętych, tu są ci, którzy przestrzegają przykazań Bożych i wiary Jezusa”. Widzieliśmy tak samo jasno jak teraz, że te prorocze słowa sugerują reformę sabatu ale nie mieliśmy zdecydowanego stanowiska w sprawie czczenia wymienionej w tym poselstwie bestii oraz odnośnie tego co jest jej obrazem i znakiem. S1 78.2

Bóg przez swego Świętego Ducha pozwolił aby światło zaświeciło nad jego sługami i stopniowo otwierał nasze umysły na ten problem. Zrozumienie tego wymagało wiele studiów i troski. Nitka po nitce praca posuwała się naprzód przez troskę, pragnienie i nieustanną pracę, aż wielkie prawdy naszego poselstwa, jasna, zwięzła i doskonała całość, została przedstawiona światu. S1 79.1

Mówiłam już wcześniej o swojej znajomości ze starszym Batesem. Stwierdziłam, że jest prawdziwym chrześcijańskim dżentelmenem, grzecznym i miłym. Traktował mnie tak czule jak gdybym była jego własnym dzieckiem. Kiedy po raz pierwszy usłyszał jak mówię, okazał głębokie zainteresowanie. Kiedy skończyłam mówić, podniósł się i powiedział: “Jestem niewiernym Tomaszem, nie wierzę w widzenia. Ale gdybym mógł uwierzyć, że świadectwo, które przedstawiła nam dzisiejszego wieczoru nasza siostra, jest rzeczywiście głosem Bożym do nas, powinienem być i byłbym najszczęśliwszym z żyjących. Jestem poruszony do głębi serca. Wierzę że mówczyni jest szczera ale nie mogę wprost pojąć problemu pokazywania jej tych cudownych rzeczy, o których nam opowiedziała”. S1 79.2

W kilka miesięcy po zawarciu małżeństwa, uczestniczyłam wraz z mężem w konferencji w Topsham, Maine, gdzie był obecny starszy Bates. Wtedy jeszcze nie wierzył w pełni w to że moje widzenia pochodziły od Boga. Konferencja ta była bardzo interesującym spotkaniem. Duch Boży spoczął na mnie. Zostałam otoczona w wizji chwałą Bożą i po raz pierwszy zobaczyłam inne planety. Kiedy widzenie się skończyło, opowiedziałam to co zobaczyłam. Wtedy starszy B. zapytał mnie czy studiowałam astronomię. Powiedziałam mu że nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek zaglądała do astronomii. Powiedział: “To pochodzi od Pana”. Nigdy przedtem nie widziałam go takim swobodnym i szczęśliwym. Jego twarz jaśniała światłem niebiańskim i napominał zbór z ogromną mocą. S1 79.3

Z konferencji wróciłam z moim mężem do Gorham, gdzie wtedy mieszkali moi rodzice. Tam się bardzo rozchorowałam i wielce cierpiałam. Moi rodzice, mąż i siostry złączyli się w modlitwie za mnie, ale cierpiałam tak przez trzy tygodnie. Często mdlałam i padałam jak nieżywa, ale w odpowiedzi na modlitwę odżywałam na nowo. Moja męczarnia była tak wielka, że błagałam zgromadzonych wokół mnie, aby się za mnie nie modlili, ponieważ myślałam, że ich modlitwy przedłużają moje cierpienia. Nasi sąsiedzi zostawili mnie. Przez jakiś czas Pan chciał wypróbować naszą wiarę. W końcu kiedy moi przyjaciele znów połączyli się w modlitwie za mnie, jeden z obecnych braci, który wydawał się być bardzo obciążony i obdarzony spoczywającą na nim mocą Bożą, podniósł się z kolan, przeszedł przez pokój i położywszy ręce na mojej głowie, powiedział: “Siostro Ellen, Jezus Chrystus uzdrowił cię”, i upadł powalony mocą Bożą. Wierzyłam że było to dzieło Boga i ból opuścił mnie. Dusza moja była napełniona wdzięcznością i pokojem. Moje serce mówiło: “Tylko w Bogu jest nasza pomoc. Tylko wtedy możemy żyć w pokoju, kiedy spoczywamy w nim i czekamy na jego wybawienie”. S1 80.1

Następnego dnia przyszła gwałtowna burza i nikt z sąsiadów nie przyszedł do nas. Byłam w stanie podnieść się z łóżka i przebywać w saloniku, a kiedy niektórzy zobaczyli, że okna w moim pokoiku są otwarte, przypuszczali że umarłam. Nie wiedzieli oni, że Wielki Lekarz łaskawie wstąpił do mieszkania i wypędził chorobę uwalniając mnie od niej. Następnego dnia pojechaliśmy do Topsham odległego o trzydzieści osiem mil. Mojego ojca pytano o której godzinie będzie pogrzeb. Ojciec zapytał: “Jaki pogrzeb?” “Pogrzeb pana córki”, brzmiała odpowiedź. Ojciec odpowiedział: “Została uzdrowiona modlitwą i jest w drodze do Topsham”. S1 80.2

Kilka tygodni po tym wydarzeniu, w drodze do Bostonu, wsiedliśmy w Portland na parowiec. Nadeszła gwałtowna burza i znaleźliśmy się w wielkim niebezpieczeństwie. Statek chwiał się ogromnie a fale uderzały o okna kajut. W kabinie damskiej zapanował ogromny strach. Wielu wyznawało swoje grzechy i błagało Boga o miłosierdzie. Niektórzy wzywali Marię Pannę aby ich ratowała. Inni uroczyście przysięgali Bogu, że jeżeli dotrą do lądu, poświęcą swoje życie Jego służbie. Była to scena przerażenia i zamieszania. Kiedy statek przechylił się jakaś pani odwróciła się do mnie i powiedziała: “Czy pani się nie boi? Przypuszczam, że nigdy nie dotrzemy do lądu”. Powiedziałam jej, że Chrystus jest moją ucieczką i jeżeli moja praca została wykonana, równie dobrze mogę spoczywać na dnie oceanu jak i gdziekolwiek indziej, ale jeżeli moja praca nie jest jeszcze zakończona, cała woda oceanu nie jest w stanie mnie utopić. Zaufałam Bogu, On zaprowadzi nas bezpiecznie do celu, jeżeli ma to służyć Jego chwale. S1 81.1

Przykładałam wtedy wielką wagę do nadziei chrześcijan. Rozgrywająca się przede mną scena przypominała mi na żywo dzień strasznego gniewu Pana, kiedy burza Jego gniewu spadnie na nieszczęsnych grzeszników. Gdy będzie już za późno, będą łzy i płacz, wyznanie grzechów i błaganie o miłosierdzie. “Ponieważ wzywałem, a nie chcieliście, swoją rękę wyciągałem, ale nikt na to nie zważał. Odrzuciliście wszystkie moje rady i upomnień moich przyjąć nie chcieliście. Dlatego i ja ze zguby waszej śmiać się będę i będę szydził gdy przyjdzie to czego się strachacie”. S1 81.2

Dzięki miłosierdziu Bożemu, wszyscy przypłynęliśmy szczęśliwie. Ale niektórzy pasażerowie, którzy objawiali wielki strach podczas burzy, nie wspominali teraz o tym, tylko lekceważyli swoje obawy. Jedna z osób, która uroczyście przyrzekała, że jeżeli zostanie uratowana, zostanie chrześcijanką, drwiąco zawołała opuszczając statek: “Chwała Bogu, taka jestem zadowolona, że znowu mogę stanąć na lądzie!” Poprosiłam ją, aby wróciła pamięcią kilka godzin wstecz i przypomniała sobie dane Bogu przyrzeczenia. Szydząc odwróciła się ode mnie. S1 81.3

Przypomniała mi się skrucha na łożu śmierci. Niektórzy służą szatanowi przez całe swoje życie a potem, gdy zmoże ich choroba a straszna niepewność czai się przed nimi, żałują trochę za grzechy i być może nawet mówią, że chcieliby umrzeć, a ich przyjaciele wierzą, że oni zostali naprawdę nawróceni i mogą pasować do nieba. Ale gdy tylko takie osoby wyzdrowieją są tak samo buntownicze jak poprzednio. Przypominają mi się Przypowieści Salomona 1,27-28: “Gdy strach wasz przyjdzie jak spustoszenie, i gdy zguba wasza przyleci jak wicher, gdy przyjdzie na was ucisk i utrapienie, wtedy mnie wzywać będziecie, a nie wysłucham, szukać mnie będziecie od rana, a nie znajdziecie mnie”. S1 81.4

W Gorham, Maine, 26 sierpnia 1847 roku, przyszedł na świat nasz najstarszy syn, Henry Nichols White. W październiku brat i siostra Howland z Topsham byli tak mili że zaoferowali nam część swojego mieszkania co przyjęliśmy z dużym zadowoleniem i rozpoczęliśmy prowadzenie gospodarstwa domowego z pożyczonymi meblami. Byliśmy biedni i przeżywaliśmy ciężkie chwile. Postanowiliśmy, że nie będziemy zależni lecz będziemy się sami utrzymywali i posiadali coś z czego będziemy udzielać innym. Ale nie wiodło się nam. Mój mąż ciężko pracował zwoził kamienie na kolej, ale nie otrzymywał należnej zapłaty za jego pracę. Brat i siostra H. dzielili się z nami kiedy tylko mogli ale też byli w trudnych warunkach. Całkowicie wierzyli w pierwsze i drugie poselstwo anielskie i rozdali cały swój majątek aby prace mogły posuwać się naprzód. W ten sposób uzależnili się całkowicie od codziennie wykonywanej pracy. S1 82.1

Mąż porzucił kolej, wziął siekierę i poszedł do lasu rąbać drzewo na opał. Z nieustannym bólem w boku pracował od wczesnego ranka do zmroku aby zarobić około 50 centów dziennie. W nocy nie mógł spać z powodu okropnego bólu. Usiłowaliśmy utrzymać odwagę i zaufać Panu. Nie szemrałam. Rano byłam wdzięczna Bogu, że pozwolił nam przeżyć jeszcze jedną noc, a wieczorem dziękowałam, że ocalił nas przez jeszcze jeden dzień. Pewnego dnia kiedy skończyły się zapasy, mój mąż poszedł do swojego pracodawcy, żeby otrzymać pieniądze lub żywność. Tego dnia była burza, a on poszedł na piechotę trzy mile tam i z powrotem w deszczu. Przyniósł do domu na plecach torbę powiązanej w różne paczuszki żywności, przechodząc w ten sposób przez całą wieś Brunswick gdzie często nauczał. Kiedy wszedł do domu bardzo zmęczony serce we mnie zamarło. Moim pierwszym odczuciem było że Bóg o nas zapomniał. Powiedziałam do męża: “Czy musiało do tego dojść? Czy Pan nas opuścił?” Nie mogłam powstrzymać łez i płakałam kilka godzin aż zemdlałam. Modlili się za mnie. Kiedy znów zaczęłam oddychać poczułam pogodny wpływ Ducha Bożego i żałowałam że poddałam się wątpliwościom i obawie. Życzyliśmy sobie iść dalej za Chrystusem i być podobnymi do niego. Czasami kiedy oddalamy się od Niego, spotykają nas doświadczenia, ale jest tak dla naszej korzyści. Cierpienie i próby przyprowadzają nas bliżej Jezusa. W ogniu doświadczeń złoto zostaje oczyszczone z zanieczyszczeń. S1 82.2

Wtedy zobaczyłam że Pan wypróbował nas dla naszego dobra i aby przygotować nas do pracy dla innych, poruszył nasze gniazdo abyśmy nie spoczywali w zadowoleniu. Naszym zadaniem była praca dla dusz. Gdyby nam się dobrze powodziło, dom mógłby stać się tak wygodny że nie chcielibyśmy go opuszczać. Doświadczenia i próby spadały na nas aby przygotować nas na jeszcze większe konflikty, jakie miały nas spotkać na naszej drodze życia i w podróży. Wkrótce po tym otrzymaliśmy od braci z różnych stanów listy z zaproszeniami do odwiedzin, ale nie mieliśmy środków na wydostanie się z naszego stanu. Nasza odpowiedź brzmiała, że droga nie jest dla nas otwarta. Sądziłam, że nie będę mogła podróżować z dzieckiem. Nie chcieliśmy być zależni i staraliśmy się żyć w ramach posiadanych środków. Woleliśmy cierpieć niż zaciągnąć dług. Pozwalałam sobie codziennie na pół litra mleka dla siebie i dla dziecka. Pewnego ranka mój mąż przed pójściem do pracy zostawił mi dziewięć centów abym kupiła mleko na trzy dni. Długo się zastanawiałam czy kupić mleko dla siebie i dziecka czy zamiast mleka kupić mu koszulkę. Zrezygnowałam z mleka i kupiłam materiał na koszulkę, aby przykryć gołe ramionka mojego dziecka. S1 83.1

Wkrótce mały Henry bardzo się rozchorował i tak szybko mu się pogarszało że byliśmy bardzo zaniepokojeni. Leżał półprzytomny, oddech miał szybki i ciężki. Nasze leki były bezskuteczne. Posłaliśmy więc po znającą się na chorobach osobę, która powiedziała, że jego wyzdrowienie jest wątpliwe. Modliliśmy się za niego ale nie było widać żadnej zmiany. Uczyniliśmy z dziecka wymówkę od podróżowania i pracy dla dobra innych, i obawialiśmy się, że Pan chce nam go zabrać. Jeszcze raz udaliśmy się przed Pana modląc się, aby miał nad nami miłosierdzie i oszczędził życie dziecka. Uroczyście przyrzekliśmy wyruszyć pokładając nadzieję w Bogu gdziekolwiek by nas nie posłał. S1 84.1

Gorące i bolesne były nasze prośby. Błagaliśmy z wiarą o spełnienie obietnic Bożych i wierzyliśmy, że On słyszy nasze łkania. Przez chmury powątpiewania zaczęło przebijać się i świecić nad nami światło z nieba. Nasze modlitwy zostały łaskawie wysłuchane. Od tej godziny nasze dziecko zaczęło zdrowieć. S1 84.2

Kiedy byliśmy w Topsham, dostaliśmy list od brata Chamberlaina z Connecticut. Namawiał nas abyśmy wzięli udział w konferencji tego stanu w kwietniu 1848 roku. Postanowiliśmy pojechać o ile będziemy mieć środki na podróż. Mąż rozmawiał ze swoim pracodawcą i okazało się, że ten jest mu winien dziesięć dolarów. Za pięć dolarów kupiłam trochę tak bardzo potrzebnych nam ubrań. Następnie połatałam płaszcz męża dzieląc nawet łaty na kawałki tak że trudno było powiedzieć, który materiał na rękawach jest oryginalny. Za pozostałe pięć dolarów mieliśmy dojechać do Dorchester w Massachusetts. Nasza walizka zawierała prawie cały nasz ziemski dobytek ale cieszyliśmy się pokojem umysłu i czystym sumieniem co ceniliśmy ponad wszystkie ziemskie wygody. W Dorchester zajechaliśmy do domu brata Nicholsa. Siostra N. dała mojemu mężowi pięć dolarów, którymi opłaciliśmy podróż do Middletown w Connecticut. Byliśmy obcy w tym mieście i nigdy nie widzieliśmy ani jednego brata z tego stanu. Zostało nam tylko pięćdziesiąt centów. Mąż nie odważył się wynająć za te pieniądze powozu, rzucił więc naszą walizkę na stos desek i poszliśmy szukać współwyznawców. Wkrótce znaleźliśmy brata C., który zabrał nas do swego domu. S1 84.3

Konferencja odbywała się w Rocky Hill, w dużej, nie wykończonej jeszcze sali domu brata Beldena. Naliczyliśmy około pięćdziesięciu wchodzących braci ale nie wszyscy całkowicie wyznawali prawdę. Nabożeństwo było interesujące. Brat Bates przedstawił w jasnym świetle przykazania Boże a o ich ważności przekonywał pełnymi mocy świadectwami. Jego słowa umocniły wierzących i pobudziły tych, którzy nie byli w pełni zdecydowani. S1 85.1

Na następne lato zostaliśmy zaproszeni na spotkanie z braćmi ze stanu New York. Wyznawcy byli biedni i nie mogli przyrzec że uczynią wiele aby pokryć nasze wydatki. Nie mieliśmy żadnych środków na podróż. Mąż nie czuł się dobrze ale otworzyła się przed nim możliwość pracy przy sianokosach więc zdecydował się na ten wysiłek. Wydawało się wtedy że musimy żyć wiarą. Kiedy wstawaliśmy rano, klękaliśmy przy naszym łóżku i prosiliśmy Boga, aby dał nam siły pracować w ciągu dnia. Nie byliśmy usatysfakcjonowani dopóki nie mieliśmy pewności że Pan wysłuchał naszego błagania. Później mąż szedł kosić trawę nie własną siłą ale siłą Pana. Gdy przychodził wieczorem do domu, znów prosiliśmy Boga o siłę, abyśmy mogli zarobić na głoszenie Jego prawdy. Często otrzymywaliśmy błogosławieństwo. W liście do brata Howlanda z lipca 1848 roku mój mąż napisał: “Bóg daje mi siłę do całodniowej ciężkiej pracy. Chwała Jego imieniu! Mam nadzieję dostać parę dolarów i użyć ich w Jego sprawie. Wycierpieliśmy wiele z powodu ciężkiej pracy. Zmęczenie, ból, głód, zimno i gorąco były naszym udziałem, gdy próbowaliśmy czynić naszym braciom i siostrom dobro, ale jesteśmy gotowi wycierpieć jeszcze więcej, jeżeli tak będzie chciał Bóg. Dziś cieszę się tym, że łatwość, przyjemność i wygoda w tym życiu są ofiarą na ołtarzu mojej wiary i nadziei. Jeżeli nasze szczęście polega na czynieniu innych szczęśliwymi to doprawdy jesteśmy szczęśliwi. Prawdziwy uczeń nie żyje po to, aby zadowolić swoje wypielęgnowane “ja”, ale dla Chrystusa i dla dobra Jego dzieci. Ma on poświęcić swoje wygody, przyjemności, komfort, dobrobyt, swoją wolę i swoje własne egoistyczne pragnienia dla sprawy Chrystusa albo nigdy nie królować z nim na jego tronie”. S1 85.2

Środki zarobione przy sianokosach wystarczyły na bieżące potrzeby i pokryły wydatki na podróż do zachodniego New York i z powrotem. S1 86.1

Nasza pierwsza konferencja w New York odbywała się w Volney, w stodole jednego z braci. Było obecnych około trzydziestu pięciu osób — wszyscy, których można było zebrać w tej części stanu. Z tej liczby zaledwie dwie osoby zgadzały się z nami, niektórzy poważnie błądzili a wszyscy usilnie narzucali swoje własne poglądy twierdząc, że są one zgodne z Pismem Świętym. S1 86.2

Te poważne różnice w poglądach bardzo mnie przygnębiły bo zdawało mi się, że Bóg został obrażony i zemdlałam pod tym ciężarem. Niektórzy wystraszyli się że umieram, ale Pan wysłuchał modlitwy swoich sług i odzyskałam przytomność. Światłość niebiańska spoczęła na mnie i wkrótce byłam nieczuła na ziemskie sprawy. Towarzyszący mi anioł ukazał mi niektóre z błędów obecnych tam osób a także prawdę jako przeciwieństwo do ich błędów. Te niezgodne poglądy, o których twierdzili, że są zgodne z Biblią, były zgodne jedynie z ich rozumieniem Biblii. Muszą oni odrzucić swoje błędy i zjednoczyć się w poselstwie trzeciego anioła. Nasze spotkanie zakończyło się triumfalnie. Prawda zwyciężyła. Bracia wyrzekli się błędów i zjednoczyli się w poselstwie trzeciego anioła a Bóg obficie im błogosławił i pomnożył ich liczbę. S1 86.3

Z Volney pojechaliśmy do Port Gibson aby wziąć udział w spotkaniu, które odbyło się w stodole u brata Edsona. Byli tam obecni ci, którzy kochali prawdę, ale słuchali i piastowali błędy. Do końca spotkania Pan usilnie z nami współpracował. Ponownie ujrzałam w widzeniu jak ważnym jest, aby bracia z zachodniego New York odłożyli różnice na bok i zjednoczyli się nad prawdą Biblii. S1 86.4

Wróciliśmy do Middletown, gdzie na czas naszej podróży na zachód zostawiliśmy dziecko. Stanęliśmy teraz przed bolesnym obowiązkiem. Czuliśmy, że dla dobra dusz musimy poświęcić towarzystwo naszego małego Henrego, aby całkowicie oddać się pracy. Miałam słabe zdrowie a on na pewno zajmowałby dużą część mojego czasu. Była to ciężka próba ale nie odważyłam się na to, by dziecko stanęło na drodze mojego obowiązku. Wierzyłam, że Pan zachował go nam, gdy był taki chory i że jeżeli pozwolę, aby powstrzymał mnie od spełnienia obowiązku, Bóg na pewno usunie go ode mnie. Uczyniłam tę ofiarę sama przed Panem z najboleśniejszymi uczuciami i we łzach. Oddałam moje jedyne dziecko, które miało wtedy jeden rok aby ktoś inny kierował ku niemu matczyne uczucia i pełnił rolę matki. Zostawiliśmy go w rodzinie brata Howlanda, do których mieliśmy największe zaufanie. Chcieli oni ponosić ciężary abyśmy mogli być jak najbardziej wolni do pracy w Bożej sprawie. Wiedzieliśmy że oni lepiej zaopiekują się Henrym niż my w czasie podróży i że lepiej będzie dla niego mieć stały dom i dobrą dyscyplinę. Rozstanie z dzieckiem było ciężkie. Kiedy go zostawiłam, jego mała smutna twarzyczka stała przede mną dzień i noc, jednak w mocy Pana starałam się zaangażować swój umysł nie dzieckiem ale przede wszystkim pracą dla dobra innych. Na rodzinie brata Howlanda ciążyła przez pięć lat całkowita odpowiedzialność za Henrego. S1 86.5

*****